Sylwetki

21.01.2012

Br. Innocenty Maria Wójcik

0 komentarzy · 27672 czytań · Drukuj

WSPOMNIENIA O BR. INNOCENTYM

Życiorys śp. br. Innocentego
(fragmenty)

Eugeniusz Wójcik, późniejszy br. Innocenty, urodził się 30 listopada 1918 r. w Słaboszowie (woj. Kielce). W miejscowej parafii został ochrzczony, przystąpił do I Komunii świętej i sakramentu bierzmowania.

Miał siedmiu braci i jedną siostrę. Był piątym synem w rodzinie. Rodzice, Wawrzyniec i Rozalia, wychowywali go w duchu głębokiej wiary i posłuszeństwa. Eugeniusz był zdolny, pracowity i posłuszny wobec matki i starszego rodzeństwa.

Od dziecięcych lat obserwował i wsłuchiwał się we wspólną modlitwę wieczorną i Różaniec, odmawiane przez całą rodzinę pod przewodnictwem matki. Zachęcony jej przykładem, potem zadziwiająco długo sam modlił się klęcząc na obydwóch kolanach przy rannym i wieczornym pacierzu.

Od dzieciństwa cechował go spokój i opanowanie. W szkole podstawowej wykazywał zdolności i ambicję w nauce, czego dowodem były częste pochwały od kierownictwa szkoły, przekazywane matce. W szkole był koleżeński i uczynny, pomagał słabszym w nauce i cieszył się powszechną sympatią wśród grona nauczycielskiego i uczniów. W zeszytach szkolnych na pierwszej stronie miał napisaną następującej treści regułkę: "Póki żyję, niech Maryję wielbi dusza moja".

Chwile wolne od nauki i pracy wykorzystywał na modlitwę z książeczki lub lekturę. Czytał literaturę piękną, żywoty świętych i książki katolickie oraz miesięcznik "Posłaniec Serca Jezusowego".

Do kościoła chodził regularnie w każdą niedzielę i święta. Aby się dłużej modlić, szedł do kościoła wcześniej i wychodził później. W maju brał czynny udział w przystrajaniu figury Matki Bożej kwiatami oraz przewodniczył w śpiewaniu litanii loretańskiej i pieśni maryjnych.

Ks. Proboszcz obserwował go i pewnego dnia zapytał, czy chciałby pójść do zakonu i poświęcić się służbie Bożej, na co zdecydowanie i z wielką radością odpowiedział, że chętnie pójdzie. Od tej chwili dało się zauważyć u niego większe jeszcze rozmodlenie, skupienie i radość.

Po kilku dniach matka spotkała się z ks. Proboszczem, który jej oświadczył, że skieruje Eugeniusza do klasztoru, bo tam będzie dla niego najlepsze miejsce.

Ks. Proboszcz napisał do Niepokalanowa prośbę o przyjęcie chłopca do klasztoru. Eugeniusz bardzo się ucieszył, kiedy przyszła odpowiedź, że został przyjęty. Przygotowania do wyjazdu przebiegały szybko i zgodnie z wymogami klasztoru, chociaż warunki materialne w domu w tym okresie były trudne. Dzięki łasce Matki Bożej wszystko zostało wykonane i 24 maja 1935 r. Eugeniusz pożegnał swoją ukochaną mamusię oraz rodzeństwo.

Pierwszy list napisał wyrażając w nim podziękowanie Matce Najświętszej za przyjęcie do Niepokalanowa, ks. Proboszczowi za załatwienie przyjęcia do klasztoru oraz mamusi za wyrażoną zgodę i osobistą wyprawę materialną. Wszystkie listy, które pisał do rodziny, zawierały zawsze wdzięczność Matce Bożej za łaskę powołania do służby Bożej i wyrazy szczęścia, że jest członkiem wielkiej rodziny franciszkańskiej, prowadzonej przez o. Maksymiliana Kolbego...

W grudniu 1948 r. za rozpowszechnianie objawień fatimskich został skazany wyrokiem sądu w Warszawie na dwa lata więzienia. Tam wraz z ojcami i braćmi był bardzo źle traktowany, wskutek czego nabył wiele chorób, które znosił do śmierci.

Każde jego odwiedziny u rodziny były dla nas wielką radością, bo bardzo dużo mówił o dobroci Niepokalanej, a szczególnie polecał odmawianie Różańca, bo o to Matka Boża prosiła w Fatimie i przez tę modlitwę ludzkość może uprosić powstrzymanie wojen i kar, na jakie zasłużyła. Dużo mówił nam o Rycerstwie Niepokalanej, pięknie rozwijającym się w naszym kraju i poza jego granicami, oraz o jego Założycielu, o. Maksymilianie.

Kiedy odwiedzałem go w Niepokalanowie, zawsze widziałem go zapracowanego, ale uśmiechniętego i radosnego. Miał szeroki wachlarz zajęć i obowiązków. Starał się wszystko załatwić na czas, bo tego wymagały sprawy.

Ubolewał, jeżeli coś nie układało się zgodnie z planem, ale tłumaczył wtedy, że taka jest wola Niepokalanej i nie trzeba się tym niepokoić.

W ostatnim roku swego życia odwiedził jeszcze bliższą i dalszą rodzinę. Cieszyliśmy się z tych odwiedzin, chociaż krótkich...

Dnia 19 listopada 1994 r. pojechałem do Niepokalanowa i na furcie klasztornej zauważyłem nekrolog, oznajmiający, że br. Innocenty zmarł 18 listopada 1994 r. w szpitalu w Sochaczewie. Wielki smutek i nieogarniony żal przeszył moje serce po śmierci tak drogiego mi brata.

Henryk Wójcik, najmłodszy brat śp. br. Innocentego.

Br. Innocenty uczył ufać Niepokalanej «na przepadłe"

Br. Innocenty uważał o. Maksymiliana za wielkiego świętego i to swoje przekonanie przekazywał nam, swoim wychowankom, jeszcze przed wyniesieniem o. Maksymiliana na ołtarze. Oczywiście, później czynił to także.

Zawsze uważał, podobnie jak o. Maksymilian, że Niepokalanów to wielkie dzieło Niepokalanej. Kiedyś, gdy wyjaśniał nam, czym jest Niepokalanów i czym jest powołanie do Niepokalanowa, posłużył się wyjątkiem z Ewangelii, kiedy to Chrystus mówił do Apostołów: "... wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło widzieć, co wy widzicie, a nie widzieli, i słyszeć to, co wy słyszycie, a nie słyszeli".

Br. Innocenty uważał, że podobnie jak obecność Chrystusa na ziemi wśród ludzi była rzeczywistością, na którą z utęsknieniem czekała ludzkość, tak zaistnienie Niepokalanowa jest w jakimś stopniu błogosławieństwem dla ludzi w ogóle, a w szczególności dla tych, którzy tu zostali powołani.

Br. Innocenty często zachęcał nas do czytania Pisma Świętego, zwłaszcza Ewangelii. Pamiętam, że szło mi to dość opornie. Trzeba było sporo czasu, aby się przekonać, że jest to lektura najważniejsza i że br. Innocenty miał rację.
Często zachęcał nas także do oddania się i ufności względem Niepokalanej "na przepadłe".
Br. Innocenty w sposób szczególny czcił św. Maksymiliana i modlił się do niego.

Kiedyś, gdy Niepokalanów przeżywał jakieś trudności - było to chyba w roku 1993 lub 1994 - br. Innocenty zaproponował br. Patrycemu Gumiennemu i mnie, abyśmy poszli pomodlić się do celi św. Maksymiliana.

Gdyśmy się już tam znaleźli, br. Innocenty ukląkł, a potem pochylił się czołem do podłogi. My uczyniliśmy to samo. W tej postawie odmówiliśmy "Zdrowaś Maryjo..." W planach mieliśmy powtarzanie takich nawiedzin celi, w której żył, pracował i z której był zabrany do obozu św. Maksymilian. Niestety, z powodu dużej ilości pracy, którą każdy z nas był obciążony, nigdy już po raz wtóry nie modliliśmy się tam razem.

Br. Innocenty miał swoją własną jakby formułę błogosławienia. Wobec mnie wypowiadał ją na pewno przynajmniej kilka razy. Ostatni raz błogosławił mi, kiedy odwiedziłem go w szpitalu wieczorem 17 listopada 1994 r., w przeddzień swej śmierci. Nie przypuszczałem, i Brat chyba również, że to było nasze ostatnie na ziemi spotkanie. Był wtedy, jak zresztą zawsze, bardzo spokojny i radosny. Przed moim odejściem, przy pożegnaniu, powiedział do mnie: "Niech Niepokalana Bratu błogosławi".

Br. Czesław Adamiak

Chciał dla Niepokalanej jak najwięcej zrobić

Śp. br. Innocentego poznałam 9 marca 1987 r. Wcześniej, w lutym tegoż roku, napisałam list do Niepokalanowa, na adres wskazany przez znajomą dziewczynę. Z wielką radością czytałam odpowiedź br. Innocentego zapraszającego mnie do Niepokalanowa. Przyjechałam więc w poniedziałek 9 marca, ponieważ Brat napisał, aby nie przyjeżdżać w sobotę ani w niedzielę, bo wtedy jest dużo interesantów.

Brat zakwaterował mnie w Domu Rekolekcyjnym I i powiedział, że mogę tu być, ile zechcę. Brat przychodził do mnie do pokoju na każdy mój telefon do niego (tak się umówiliśmy). Razem się modliliśmy i prowadziliśmy rozmowy o Rycerstwie Niepokalanej. Przynosił mi wiele materiałów do czytania. W środę 11 marca, w kaplicy na górze, oddałam się Matce Bożej do całkowitej Jej dyspozycji.

Te trzy dni spędzone w Domu Rekolekcyjnym pozwoliły mi poznać Brata i zaprzyjaźnić się z nim. Obydwoje wiedzieliśmy, że łączy nas już od pierwszej chwili wspólne dążenie...

Pragnęłam bardzo, aby powstało w mojej parafii Rycerstwo Niepokalanej, ale Brat stwierdził, że trzeba porozmawiać z ks. Proboszczem by zaprosił do parafii któregoś z ojców z Niepokalanowa na niedzielne Msze święte z kazaniami o Rycerstwie Niepokalanej. Wiedziałam, że to będzie dla mnie bardzo trudne, ale zgodziłam się to uczynić. Po pokonaniu wielu trudności wszystko zostało wykonane według wskazań br. Innocentego. Do Rycerstwa zapisało się wtedy w mojej parafii ponad 500 osób. Zapisów dokonywałam ja i moje koleżanki.
Już w tym czasie zaczęłam się rozglądać za osobami, które pomogłyby mi prowadzić Rycerstwo.

Zawsze jednak wiedziałam, że mogę liczyć na wsparcie i dobrą radę br. Innocentego, który mną kierował, bądź to przez listy, których napisał do mnie ponad 40, bądź w bezpośrednich rozmowach, gdy przyjeżdżałam na zjazdy lub po miesięcznik "Rycerz Niepokalanej". W tamtych latach po "Rycerza" trzeba było jeździć osobiście. Początkowo jeździłam co miesiąc, a od października 1987 r. nawiązałam współpracę z sąsiednią parafią Św. Wojciecha, więc już jeździliśmy na zmianę, co drugi miesiąc.

Br. Innocenty wśród animatorów MI w Niepokalanowie-LaskuBr. Innocenty urzekał mnie prostotą i serdecznością. Każdy z animatorów, którego raz przywiozłam do Niepokalanowa, zostawał ciepło przez Brata przyjęty. Tak powstawała grupa animatorów z wielu parafii kieleckich.

Wcześniej br. Innocenty powiedział mi, żebym znalazła kogoś na moje miejsce w parafii, a ja żebym się zajęła tworzeniem zespołu animatorów diecezji kieleckiej. Tak nawet zatytułował jeden z listów do mnie: "Droga animatorko diecezji kieleckiej". Zawsze starałam się wypełniać wolę br. Innocentego, więc i to też wypełniłam.

Brat prosił także, aby założyć kronikę kieleckiego MI. Z wielkim trudem przyszło znaleźć kogoś, kto by miał zdolności plastyczne. Musiałam również odtwarzać z moich notesów zdarzenia już z kilku poprzednich lat, zwłaszcza zakładanie MI w parafiach przez ojców i br. Innocentego.

Zakładanie MI odbywało się zawsze w niedzielę po sobotnich dniach skupienia. Najpierw br. Innocenty przyjeżdżał do Kielc z o. Ryszardem Żuberem, a potem z o. Mirosławem Adaszkiewiczem. Dni skupienia były organizowane w ten sposób, że ja ustalałam w Kielcach dzień spotkania i miejsce oraz program. Następnie pisałam list do br. Innocentego, a Brat organizował wyjazd od strony Zakonu, tzn. uzgadniał możliwość wyjazdu z o. Gwardianem i pisał do mnie list potwierdzający przyjazd.

Przyjeżdżali w sobotę rano, początkowo nawet w piątek wieczorem. Po przeprowadzeniu dnia skupienia, noclegu w seminarium lub w parafiach, wyjeżdżali w niedzielę rano, każdy do innej parafii, aby głosić nauki o MI na Mszach świętych. W tym czasie animatorzy dokonywali zapisów do Rycerstwa Niepokalanej. Zawsze tak z br. Innocentym, jak i z Ojcami, jechało kilku animatorów do pomocy. W ten sposób założone zostało Rycerstwo w 26 parafiach.

Br. Innocenty wszystkie te trudy znosił z wielką radością i nigdy nie okazał, że nocleg czy jedzenie mu nie odpowiada łub że głoszenie konferencji na kilku Mszach świętych jest dla niego ciężarem. Prosił tylko, żeby zawsze był mikrofon do przemawiania, bo miał słaby głos i musiał go bardzo wysilać, żeby być słyszanym w większej grupie.

Zawsze miał dość ciężką teczkę, więc starałam się, aby ktoś był koło niego i tę teczkę nosił. Brat był człowiekiem bardzo mocnym duchem, skoro podejmował takie trudy, a jednocześnie człowiekiem słabym fizycznie, bo jeśli to było możliwe, przemawiał na siedząco. Często zapominał o lasce, którą się podpierał. Dopiero przy wyjściu musieliśmy jej szukać.

Brat chciał dla Niepokalanej jak najwięcej zrobić. Zawsze miał tylko to na celu. Gdy raz zapytałam, czy może zjeść to jedzenie, które mamy, a był to jeden z pierwszych dni skupienia i nie było gdzie zorganizować obiadu dla Brata, powiedział, że "tylko drutu kolczastego nie jem, a tak wszystko może być". Był tak mało wymagający, na wszystko się godził i zawsze był radosny, a jeszcze wyrażał troskę o nas, czy my wytrzymamy te wszystkie przeciwności, jakie napotykamy z zakładaniem MI.

Brat był dla nas wielkim przykładem. Pamiętam trzydniowe rekolekcje w Dębnie w bardzo zimnym domu. Pomimo że postaraliśmy się o dodatkową kołdrę, to warunki były straszne, lecz za to owoce duchowe ogromne. Wtedy bardzo dużo osób przeżyło nawrócenie. Jedna uczestniczka, uczennica szkoły średniej, gdy zapytałam z lękiem jak przeżyła te trzy dni w zimnie, odpowiedziała: "Tego, co przeżyłam, opowiedzieć się nie da, a zimno jest mało ważne". Potem ta dziewczyna była przez wiele turnusów animatorką.

Wtedy w Dębnie przebywało dużo młodzieży. Wieczorem zeszli się wszyscy do jednego pokoju, posiadali na łóżkach, a br. Innocenty opowiadał im do późna w nocy o św. Maksymilianie, o Niepokalanowie, o Rycerstwie.

Miał ogromny dar opowiadania. Nie korzystał nigdy z żadnych kartek, choć mówił godzinami. Jest nawet gdzieś takie zdjęcie, gdy Brat jest już bardzo zmęczony i usypiający (zbliżała się prawie północ), a młodzież wpatrzona w niego słucha. Raz mnie ktoś zapytał czy ja się nie nudzę, gdy jadę z Bratem zakładać Rycerstwo w jakiejś parafii, bo przecież słyszę to samo na kilku Mszach świętych. Odpowiedziałam, że nigdy takiego uczucia nie doznałam. On mówił tak, jakby się modlił, a ja uczestniczyłam w tej jego modlitwie.

Cieszył się bardzo br. Innocenty, gdy zorganizowaliśmy w Tumlinie ośrodek do prowadzenia turnusów rekolekcyjnych dla dzieci. Bardzo wysoko cenił i obdarzał przyjaźnią tamtejszego animatora.

Nasz drogi Brat żywo się interesował rekolekcjami w Krajnie. W 1994 r. odwiedził to miejsce i bardzo się cieszył, że Niepokalana tak wiele dzieł pomogła w Kielcach zorganizować. Cieszył się również, że Rycerstwo kieleckie tak gorliwie pracuje w szpitalach, i gdy zapytaliśmy, czy chciałby spotkać się i przemówić na niedzielnych Mszach świętych w szpitalach, przyjął to zaproszenie z wielką radością. Był wtedy w trzech szpitalach Odwiedził też kieleckie więzienie oraz Dom Dziecka. Przemawiał także w katolickim radiu "Jedność". Później radio powtarzało to wystąpienie...

Br. Innocenty był człowiekiem bardzo pracowitym, radosnym i serdecznym, zwłaszcza dla animatorów. Umiał pomóc. Gdy raz byłam w Niepokalanowie, mówiłam, że jest trudno, że nic nie wychodzi, że tyle trzeba znieść upokorzeń i innych cierpień. Brat pogładził mnie wtedy po ręce i powiedział: "Nie martwić się - wtedy zbawia się «gruba ryba»".

Dobrze rozumieliśmy się z Bratem, często mówiliśmy skrótami. Innym razem, gdy koleżanki "poskarżyły", że późno wieczorem chodzę i jeszcze mnie ktoś zabije, a Brat wiedział, że nie chodzę zbytecznie, tylko albo z odwiedzin od chorych albo z załatwiania innych pożytecznych spraw, uśmiechnął się i powiedział: "Śmierć męczennika, to bilet I klasy do nieba". Wszyscy się uśmiechnęli i przeszliśmy do dalszych tematów. On umiał wszystko rozładować i miał zawsze dobrą odpowiedź. Z grupą animatorów z Kielc robił spotkania na każdym zjeździe, zawsze pouczał, wychowywał.

Te spotkania były spontaniczne, albo w Ośrodku MI, albo na ławkach za bazyliką, albo w jakiejś salce. Wykorzystywał każdą chwilkę i każde miejsce. Oprócz tego dużo rozmawiał indywidualnie.

Podziwialiśmy, skąd ma tyle siły, aby wszystkim pomagać i wszystkich spamiętać, setki animatorów. Gdy raz zapytaliśmy, czy długo w nocy pracuje, nie określił godziny, ale powiedział, że "nie można zbyt późno chodzić spać, bo zauważył po sobie, gdy swego czasu chciał dużo zrobić i zbyt późno chodził spać, to właśnie mniej pracy wykonał, bo był zbyt słaby".

Pamiętam jeszcze jedną znaczącą jego wypowiedź. Gdy żaliłam się na innych pomagających mi ludzi, że często zrobią coś i zaraz odchodzą. Wtedy br. Innocenty mówił mi: "Nie martwić się i nie mieć żalu do tej osoby, może ona tylko tyle mogła zrobić, może tylko tyle jej brakowało do zbawienia".

Przemówienia w Kielcach na dniach skupienia (Ojciec zawsze głosił konferencję tematyczną, natomiast Brat - świadectwo życia św. Maksymiliana) lub na niedzielnych Mszach świętych w parafiach były bardzo proste, dla każdego jasne, często kończące się jakąś modlitwą św. Maksymiliana do Niepokalanej.

Często cytował z pamięci modlitwę z pierwszego dnia Nowenny do Niepokalanej. Mówił to tak pięknie, że nawet się nie zauważało, jak to jest pięknie wmontowane w całość przemówienia. Był powszechnie lubiany i szanowany. Dni skupienia z miesiąca na miesiąc gromadziły większą liczbę uczestników.

Br. Innocenty był postacią podziwianą i znaną w wielu parafiach Kielc. Nikt nie wątpił w szczerość jego mowy i życia. Był tak autentyczny, że nie można było nie wiedzieć, że żyje tylko dla Niepokalanej i o wszystko zabiega tylko dla Niej. Ludzie zaczepiali go wszędzie, na drodze, na korytarzu, on z każdym porozmawiał, udzielał rad w różnych osobistych sprawach, zawsze zachęcał do modlitwy i czytania "najpiękniejszej książki" - Pisma Świętego.

Rycerstwo diecezji kieleckiej wiele zawdzięcza br. Innocentemu. Bogu w Trójcy Świętej Jedynemu i Niepokalanej niech będą dzięki, że takiego świętego Brata do nas skierowali i pozwolili nam przez Brata zaistnieć jako Rycerstwo Niepokalanej.

Zofia Bracha

Br. Innocenty - "ojciec" świeckich animatorów MI

Br. Innocentego Marię Wójcika spotkałem 28 lipca 1991 r. w Niepokalanowie. Był to Ogólnopolski Dzień Modlitw MI, o którym dowiedziałem się z listu p. Marii Kubel z Chicago. Pamiętam, że jakaś siła wewnętrzna pchała mnie wówczas, by przybyć do Niepokalanowa właśnie w tym dniu. Od kilku miesięcy byłem już Rycerzem Niepokalanej. Matka Najświętsza życzyła sobie, abym pojechał po Jej Cudowny Medalik i wstąpił do MI 17 maja 1991 r. w USA.

Tego dnia, 28 lipca, gdy przybyliśmy do Niepokalanowa całą rodziną, wszyscy postanowili przystąpić do sakramentu pojednania. Ponieważ uczyniłem to przed wyjazdem, miałem chwilę czasu wolnego. Wtedy Niepokalana pokierowała moje kroki do Ośrodka MI. I właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Brata krzątającego się w Ośrodku. Wewnętrzny głos podpowiedział mi, abym podszedł, przedstawił się i porozmawiał. Tak też się stało.

Mimo dużego zmęczenia, które zauważyłem na twarzy Brata, poświęcił mi on ponad godzinę czasu, wysłuchując bardzo uważnie tego, co mu mówiłem o sobie i moim wstąpieniu do MI. Później udzielił mi, jako początkującemu Rycerzowi, wielu porad swoim zachrypniętym głosem, patrząc badawczym, bardzo wymownym, pełnym serdeczności i miłości wzrokiem w moje oczy, a ja w jego. Już wówczas przez moją głowę przebiegła myśl: "To nie jest taki zwykły brat". I tak się też później okazało.

Po raz drugi spotkałem br. Innocentego w dniach 24-26 kwietnia 1992 r. na Ogólnopolskim Spotkaniu Animatorów MI, na które zostałem przez niego zaproszony. Przybyłem do Niepokalanowa, choć w tym czasie miałem w planie wyjechać do USA. Znów Brat poświęcił mi wiele czasu. Przydzielił mi wtedy pokój z p. Józefem Lisiewskim z Łodzi, który również przekazał mi wiele o MI.

Osobiście zwróciłem wtedy uwagę na rozmodlenie br. Innocentego - takie inne, głębokie, pokorne, ufne, ale i radosne zarazem. Każdego dnia podziwiałem jego służbę wobec animatorów. Tak chętnie wszyscy z nim rozmawiali, prosili o rady i materiały, zwierzali się ze swoich trosk, czasami niepowodzeń i trudności w parafiach.

Wtedy właśnie postanowiłem, że nie będzie wyjazdu do USA, nie będzie dostatku, pomnażania majątku i wygody dla rodziny, dla dzieci. Wybrałem ofiarną pracę dla Niepokalanej. Zapragnąłem, by chociaż trochę wzorować się na osobowości i człowieczeństwie br. Innocentego, by uwierzyć mocno w to, co mówił o Niepokalanej i św. Maksymilianie.

Br. Innocenty wielokrotnie powtarzał: "Bracie Leszku, zaufaj mocno Niepokalanej, a będą wielkie owoce". Mówił też: "Bardzo szczęśliwa jest ta dusza, która odda się bezgranicznie Niepokalanej".

Przez lata naszej znajomości, później już bardzo bliskiej (kiedyś nawet był wraz z o. Stanisławem Piętką gościem w naszym mieszkaniu w Tarnowie), promieniowała z niego wielka miłość do bliźniego tak, że było niemożliwe, by go nie pokochać jak "drugiego ojca". Prawdziwie po ojcowsku kształtował duchowo każdego animatora MI do wielkiej miłości Boga przez Niepokalaną.

W okresie od 19 marca 1992 r do 9 listopada 1994 napisał do mnie ponad 60 obszernych listów, które poza bezpośrednimi rozmowami wywarły duży wpływ na moja osobowość - kształtowały moje człowieczeństwo i coraz doskonalsze oddanie się Niepokalanej. Wierzę bardzo mocno, że przez modlitwę rozmawiał z Niepokalaną.

Myślę, że to on, za swego życia i po odejściu do Pana, swoją modlitwą w mojej intencji, o której mnie w listach i rozmowach zapewniał, wyprosił, że mogłem i nadal mogę pracować dla MI i zdobywać dusze dla Niepokalanej. W ostatnim liście do mnie napisał jakby testament:

"Bardzo zależy nam na utrwaleniu i rozwoju MI w diecezji tarnowskiej. Trzeba siać obficie pod sztandarem Niepokalanej".

To co wtedy napisał, dokonuje się obecnie przez jego orędownictwo u Niepokalanej.

Kończąc to krótkie świadectwo o ś.p. br. Innocentym, pragnę podkreślić, że był on chodzącą "cichą i pokorną światłością na tej ziemi" - człowiekiem spełniającym na wzór św. Maksymiliana jak najdoskonalej wolę Boga i Niepokalanej.

Jeszcze dziś widzę w pamięci dokładnie jego rozmodloną postać przed cudownym Obrazem Matki Bożej Bolesnej w Krakowie i słyszę wypowiedziane później słowa: "Bracie Leszku, czuję się coraz słabszy. Może niedługo odejdę z tej ziemi, ale Ty, Bracie, nie zwalniaj, bo trzeba się śpieszyć, by jak najwięcej dusz podbić Niepokalanej". Wziąłem sobie mocno do serca to jego życzenie. Pragnę je realizować z całych sił służąc do końca moich dni Bogu, Niepokalanej i Kościołowi.
A ś.p. br. Innocenty jako "ojciec" wszystkich świeckich animatorów MI jest godny, by rozpocząć proces beatyfikacyjny jego osoby.

Leszek Jaworski, 1998 r.

Komentarze

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?

Dodaj komentarz

Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.

Wspomóż nas

wesprzyj serwis

Sylwetki

  • Ks. Franciszek Blachnicki
    "Oddanie się Niepokalanej, którego się nauczyłem od św. Maksymiliana, po łasce chrztu św. cenię sobie najwięcej". Ks. Franciszek mówił: "Jakie wspaniałe dzieła można tworzyć na fundamencie jego nauki". I rozpoczął działać w duchu św. Maksymiliana.
  • Ks. Krzysztof Jeziorowski
    Kapłan, rycerz Niepokalanej, proboszcz i rekolekcjonista, pełen dobrego humoru i pomysłów ewangelizacyjnych - takim był ks. Krzysztof Jeziorowski.
  • O. Wenanty Katarzyniec
    Do zupełnego oderwania się od świata, a połączenia się z Chrystusem (na tym polega doskonałość) dojść można przez dobre spełnianie spraw codziennych. Gdyby bowiem doskonałość polegała na czynach wielkich nie moglibyśmy tak łatwo się udoskonalić, gdyż takie czyny są zbyt rzadkie. sługa Boży o. Wenanty Katarzyniec OFMConv
  • Przyjaciel św. Maksymiliana
    Święci też mają swych przyjaciół. Dla o. Maksymiliana Kolbego serdecznym przyjacielem był współbrat w Zakonie o. Wenanty Katarzyniec. Rocznica śmierci sługi Bożego o. Wenantego była okazją, by szczególnie modlić się i polecać działa założone przez św. Maksymiliana, a szczególnie "Rycerza Niepokalanej".